(…) Narodziny Młodożeńca jako malarza były poniekąd rezultatem przeobrażeń, jakie zaszły w Polsce na przełomie poprzednich dekad. Przemiany ustrojowe przyniosły ze sobą niekorzystne zmiany w systemach finansowania instytucji kulturalnych, które zostały poddane dość radykalnemu procesowi urynkowienia. Tradycyjnym zleceniodawcom Młodożeńca (teatrom, wydawnictwom) zaczęło brakować środków na realizacje plakatów, czy też wyposażanie książek w ilustracje.Tam, gdzie na brak środków nie narzekano, jak w przypadku dystrybutorów filmów, instytucje zostały poddane brutalnej komercjalizacji ze strony kontrahentów zachodnich, co objawiało się drastycznym upadkiem walorów plastycznych materiałów promocyjnych na rzecz stereotypowych rozwiązań schlebiających niewyrobionym gustom masowym. Młodożeniec, też dotknięty zmniejszoną liczbą zamówień, zaczyna wówczas realizować swój własny program. Nawykły do systematycznej pracy, codziennie już od szóstej rano staje przy swym stole w pracowni i przez całe przedpołudnie maluje na papierze kompozycje wynikające tylko z wewnętrznej potrzeby bardzo osobistej wypowiedzi. Niewątpliwie kryła się tu chęć znalezienia nowych źródeł utrzymania, ale jego sytuacja zmieniła się odtąd diametralnie – to nie on oczekuje na zlecenie, lecz sam ma „towar” do oferowania. Towar, który już wkrótce stał się rzeczywiście poszukiwany przez marszandów i galerzystów. Była to dlań całkowicie nowa sytuacja, jednak zaakceptowana. Jeszcze w 1988 r. tak wspominał początki swojej drogi artystycznej: (…) Wtedy też nabrałem szacunku dla mechanizmu zwanego „zamówieniem” – do dziś wolę zrobić oprawę graficzną pasty do butów niż cokolwiek na konkurs – tak mocno utrwaliła się we mnie natura użytkowca. Natomiast w 1995 r. wyrażał już odmienną opinię na ten sam temat: (…) jest to zawsze odrabianie lekcji. Termin, format, ilość kolorów, cena, wszystko jest ustalone. (…) zmęczyło mnie to bardzo. Od czterdziestu lat wykonuję zamówienia i ciągle muszę się spieszyć, bo termin przynagla. Czasem w pośpiechu nie udaje się zrobić tego, co by się chciało, a trzeba już oddać projekt. Artysta mówi o swym codziennym malowaniu, że jest dla niego tak samo niezbędnym ćwiczeniem, jak gamy dla muzyka. I rzeczywiście, porównanie z muzyką wydaje się tu na miejscu., gdyż rezultatem tych pracowitych godzin są nasycone kolorem kompozycje, dla których może banalne nieco określenie „symfonia barw” narzuca się niejako samo przez się. Kolor, obok kreski, był zawsze najmocniejszą stroną jego prac.
Zdzisław Szubert Jan Młodożeniec, 2000, Wydawnictwo ARMARIUM