Wystawa zorganizowana z okazji jubileuszu 40-lecia Galerii Grafiki i Plakatu.
Więcej o historii galerii w tekście Pani Andy Rottenberg:
Rzetelność
Trudno sobie wyobrazić dzisiejsze życie artystyczne bez dość gęstej sieci ambitnych, ruchliwych i konkurujących między sobą galerii, najczęściej relatywnie nowych. Model ich działania oparty jest w większości wypadków na zagranicznych wzorach, lecz ich geneza wywodzi się w dużym stopniu z polskiej, lokalnej tradycji, kształtowanej przez pionierskie działania zaczynające się pod egidą państwowego przedsiębiorstwa pod nazwą „Desa – Dzieła Sztuki i Antyki” i wybijające się na niepodległość razem z całym polskim społeczeństwem pod koniec lat 80. Taką właśnie ewolucję przeszła Galeria Grafiki i Plakatu.
Pojawiła się w Warszawie na długo przed zmianą gospodarki socjalistycznej na kapitalistyczną, w czasie, kiedy rynek sztuki sprowadzał się do oferty kilku niewielkich galerii w skali całego kraju, i kiedy nie było mowy o rankingach, kontraktach z artystami i uczestnictwie w międzynarodowych targach sztuki. Nie było też mowy o wąskiej specjalizacji - ani co do wyboru artystów, ani technik. Większość galerii prezentowała wówczas dość rozległy asortyment, ekspozycjom obrazów, grafik czy, z rzadka, małych form rzeźbiarskich, towarzyszyło na ogół szkło, ceramika i biżuteria, na które popyt był większy niż na „sztukę czystą”, gdyż nieliczni polscy kolekcjonerzy starali się kupować dzieła wprost z pracowni artystów, a „dewizowi” nabywcy nie trafiali się codziennie.
Nowa wówczas Galeria Grafiki i Plakatu, zgodnie ze swoją nazwą, postawiła na grafikę i plakat. Jedno bardziej ekskluzywne, drugie bardziej egalitarne. Była to decyzja tyleż ważna, co trafna: wypełniała lukę na ówczesnym rynku, a jednocześnie przyciągała niezamożnych nabywców, mających do wyboru zakupienie w Empiku reprodukcji Słoneczników Van Gogha czy Śpiącego Stasia Wyspiańskiego bądź wybranie polskiego plakatu, nadal święcącego triumfy na świecie. Warto dodać, że plakaty były wówczas tańsze od reprodukcji, mogli sobie na nie pozwolić nawet studenci chcący wskazać na swoją kontrkulturową postawę. Nie bez znaczenia był też fakt, że plakaty były ocenzurowane zanim trafiły do drukarni, ich eksponowanie i sprzedaż nie wiązały się więc z męczącym czekaniem na pieczątkę urzędnika z ulicy Mysiej.
Zainteresowanie grafiką warsztatową miało nieco inne źródła, które także warto przypomnieć przy okazji tego jubileuszu. Polska grafika była bowiem prawie tak samo popularna w świecie, jak polski plakat. Naturalnie, ogromną rolę w jej popularyzacji odegrało krakowskie biennale, nakręcające koniunkturę na ten gatunek twórczości po sukcesach, jakie odniosło wcześniej Biennale Plakatu. Należy jednak przypomnieć, że w czasach niebotycznych kłopotów wiążących się z wysyłaniem dzieł sztuki na międzynarodowe szlaki, przewiezienie zarówno grafiki, jak i plakatu, było zadaniem relatywnie łatwym. Cała, spora wystawa mieściła się swobodnie w bagażu podręcznym i dzięki temu świat zapoznał się z twórczością mistrzów rylca na długo przed poznaniem nazwisk klasyków polskiego malarstwa czy rzeźby. Jeszcze do niedawna kuratorzy i krytycy z odległych krajów, chcąc pochwalić się znajomością polskiej sceny artystycznej, pytali o to, jak się ma polski plakat albo polska grafika, ponieważ tylko z nimi mieli do czynienia. Powodzenie na rynku lokalnym grafika zawdzięcza wszakże jeszcze jednemu czynnikowi: ciasnocie polskich mieszkań, w których znacznie łatwiej było wyeksponować serię mistrzowskich odbitek niż pojedynczy obraz. Podobnie było w wypadku zaspokajania ambicji kolekcjonerskich: kluczowa decyzja co do profilu zbiorów zależała w dużej mierze od możliwości ich magazynowania – w wypadku prac na papierze wystarczała komoda odpowiedniego formatu.
Jednak galeria nie ograniczyła się tylko do grafiki warsztatowej i plakatu. Odkryciem okazały się, wcześniej nieobecne na rynku, ilustracje książkowe i twórczość satyryczna, a także projekty znaków graficznych. Z czasem, zgodnie z procesem rozluźnienia panującej wcześniej kategoryzacji sztuki wedle uprawianych technik, w tej niewielkiej galerii zaczęły się pojawiać także obrazy, fotografia a nawet rzeźby.
Każdy wernisaż przyciągał nieco inną publiczność, lecz rosło także grono stałych bywalców, niekoniecznie złożonych tylko ze współpracujących z galerią artystów, krytyków czy kolekcjonerów; do dziś pojawiają się tu osoby, dla których adres Hoża 40 jest jednym z niewielu miejsc, co do których można mieć pewność, iż obok osób publicznych spotka się tu grono znajomych z dawnych lat, w tym profesorską elitę warszawskiej ASP i jej wychowanków. Nie chodzi tu tylko o więzi osobiste, dzięki którym wytworzyły się międzypokoleniowe kontakty między mistrzami i ich uczniami. Ani o klucz czysto towarzyski, choć i on ma w tym wypadku znaczenie. Najważniejszą rolę gra tu raczej uspokajające poczucie ciągłości, czy może przewidywalności, będącej skutkiem kilku prostych, choć dziś już rzadko stosowanych strategii. Jedną z nich jest oparcie programu na powszechnie znanych nazwiskach; galeria nie chce eksperymentować z nowymi zjawiskami, ale też nie zabiega o gorącą, „gwiazdorską obsadę”. I, co niemniej ważne, nie wypiera się tych, którzy z jakichś powodów stracili na popularności. Inną, jest dostrzeganie twórczości rzadko pokazywanej, czy nawet czasowo zapomnianej. Kolejną, współpraca z wyjątkowo dużym, jak na dzisiejsze standardy, gronem autorów. Reprezentują oni kilka pokoleń i szeroki wachlarz ofert artystycznych, jeśli więc mówić w tym wypadku o wspólnym mianowniku, to będzie nim, intuicyjnie rozumiane, warszawskie (z małymi wyjątkami) środowisko, podtrzymujące tradycje wyniesione jeszcze z lat 70. i hartowane w trudnych latach 80. Wierność tym tradycjom jest może cechą najdobitniej wyróżniającą tę galerię spośród innych, ustawicznie goniących za nowościami.
Konsekwentne decyzje programowe i spokojna, rzetelna powściągliwość z jaką Galeria Grafiki i Plakatu wchodzi w kolejne, piąte dziesięciolecie, pozwala dziś mówić o jej ugruntowanej pozycji na artystycznej mapie Warszawy.
Anda Rottenberg®