Jego świat i jego czas
Album Franciszka Starowieyskiego
Dziś ostatnia szansa, by obejrzeć retrospektywną wystawę Franciszka Starowieyskiego w Galerii Grafiki i Plakatu. Jeżeli ktoś nie zdąży wystawy zobaczyć, ma szansę wrócić do sztuki Starowieyskiego dzięki wydanemu właśnie albumowi „Rok 1699".
Album powstał we współpracy wydawnictwa Kwadrat i Galerii Grafiki i Plakatu. Mocno zaangażował także samego artystę, który własnoręcznie napisał swoje curriculum vitae, antydatując je na 300 lat wstecz. Jak powszechnie wiadomo, Starowieyski żyje nie tylko w stworzonym przez siebie świecie, ale i w czasie wyznaczanym według własnych miar. W albumie ujawnia, że zegar swojej sztuki cofnął w 1970 roku.
Franciszek Starowieyski opowiada swój życiorys z wrodzoną swadą i anegdotycznym talentem. Fakty (autor mimo wszystko się ich trzyma) przeplata z automitologią. Autobiografia artysty oczywiście tylko zyskuje na tym. Mimo że autor patrzy na siebie subiektywnie, poszerza zarazem spojrzenie na swoją sztukę. Wskazuje tych, którzy wprowadzili go w świat sztuki: Jana Cybisa i Tadeusza Kantora (naturalnie zaskakując tym zestawieniem). Mówi o swych ziemiańskich, korzeniach, które go ukształtowały, ale i o czasach socrealizmu, w których studiował. Starowieyski zdradza, że realizm socrealistyczny jawił mu się jako protest przeciw zalukrowaniu świata przez postimpresjonizm. Na egzamin wstępny do krakowskiej WSSP stworzył dzieło socrealistyczno-awangardowe „Robotnik wchodzi w krąg światłości", które było połączeniem Chwistka, Picassa i Gerasimowa. Potem przyszła świadomość, że socrealizm sam rozpływa się w fałszywym lukrze.
To, że rysunek dominuje także w jego malarstwie, tłumaczy tym, iż żaden z profesorów nie powiedział mu w porę: „Malarstwo to nie akwarela, nie maczaj stale pędzla w oleju!". Dopiero kolega Jan Lebenstein otworzył mu oczy.
Starowieyski nie jest wobec siebie sprawiedliwy, gdy lekceważy swoje wspaniałe drapieżne plakaty. Za to z pasją wraca do monumentalnego Teatru Rysowania. Jego relację artysty dopełnia bogaty wybór reprodukcji prac oraz ciekawy krytyczny szkic Jerzego Madeyskiego, choć niepotrzebnie konkurujący z barwnością narracji artysty.
Monika Kuc
Gazeta Wyborcza 5 listopada 1999